Oct 14, 2011

Potęga podświadomości




Po roku pracy w korporacji decyduję się na zmianę środowiska.
Wyznaczam datę 31.08.2011r. jako czas na pożegnanie się z życiem w machinerii trybikowej.
Nastawiam się dość konkretnie na tą zmianę, jako, że spełniłam MOJE cele w tym miejscu pracy i otwieram się na nowe doświadczenia i przede wszystkim rozwój, którego tu zdecydowanie mi brakuje.
Do tego dochodzi silna demotywacja, deficyt energii i pomysłów.
No i niemożność wykazania się w pełnej krasie, a ja od tego więdnę.

To miejsce jest specyficzne też pod względem podejścia do pracowników.
Panuje przekonanie, że każdy specjalista jest zastępowalny skończoną liczbą studentów, więc nawet się głębiej nie zastanawiam nad dodatkowymi możliwościami związanymi z pozostaniem tutaj.
Decyzję o odejściu podjęłam już kilka miesięcy wcześniej, a data końca sierpnia wykrystalizowała mi się na początku sierpnia.
Postanowione i już :)

Jednak opcja, która pierwotnie wydawała mi się korzystniejsza (trenerstwo z umiejętności szybkiego czytania, etc. w szkołach podstawowych) nie dochodzi do skutku.
Więc...
postanawiam zmienić nastawienie do obecnego zajęcia i ... po prostu bardziej skupić się na coachingu.

Międzyczasie wychwytuje mnie na jednym z serwisów pracowatych headhunterka, przedstawiając ofertę pracy na tyle ciekawą, że bez wahania wysyłam pełne cv i decyduję się na spotkanie, które następuje 30.08.2011.
Dzień później, czyli 31.08.2011 dostaję wypowiedzenie.

I dzieje się dokładnie to, co sobie wcześniej wyobraziłam - odchodzę z firmy, w której źle się czułam i nie chciałam już dłużej marnować mojej energii. Odeszłam, wprawdzie nie do końca to ja byłam inicjatorską, ale tak bardzo się zafiksowałam na tej dacie, że podświadomość innych osób pomogła mi ostatecznie podjąć pożądaną przeze mnie decyzję w temacie.
Niesamowite, jaką ulgę czułam podpisując papiery.
Zastanawiam się co myślał sobie o tym wszystkim mój przełożony, kiedy mu jeszcze podziękowałam za to wypowiedzenie.
Byłam wolna już kilka dni później.

I kto by pomyślał - wreszcie miałam czas dla siebie, którego tak bardzo potrzebowałam. Chciałam się nieco skupić na sobie - doenergetyzować się, medytować, ćwiczyć, czytać, dobrze się odżywiać, etc...
I wreszcie ten czas dostałam od opatrzności.
Nic tylko być wdzięczną :)

We wrześniu nastąpił jeszcze jeden mały cud, mianowicie pogoda iście wakacyjna.
W tym roku nie byłam na wakacjach (jak to się człowiek poświęca dla pracy...:/), a bardzo brakowało mi odpoczynku i opalania.
I oto teraz - już w nowym mieszkanku z loggią mam i czas i słonko i relaks i niebawem też... opaleniznę! :)
Bo z czasu wolnego korzystam przede wszystkim wydatkując go na siebie - doprowadzając moje ciało, umysł, psyche i ducha do poziomu pełnej równowagi.

Zanim w ogóle zabieram się za szukanie pracy zadaję sobie pytanie co mi jest potrzebne do zbliżenia się do wymarzonej pracy trenera i zdaję sobie sprawę, że oferta headhunterki jest dokładnie tym, czego potrzebuję w obecnej chwili. Takim kolejnym krokiem na ścieżce rozwoju, którą sobie wytyczyłam, by osiągnąć cel.
Jest to kluczowa decyzja, która utwierdza mnie w przekonaniu że chcę dostać pracę, na stanowisku, do którego przedstawiono mi ofertę.

Proces rekrutacji trwa bardzo długo, a ja zdawszy sobie sprawę, że widać nie bez powodu headhunterka zwróciła mi uwagę na to stanowisko (o którym nawet nie myślałam wcześniej i właściwie nie bardzo miałam pojęcie że chciałąbym to robić, chociaż się do tego bardzo dobrze nadaje) - postanawiam tę sytuację (i uświadomioną wiedzę) wykorzystać.
Kolejne aplikacje wysyłam na to samo stanowisko do innych firm.
Jednak... coś mnie odciąga od masowego wysyłania (niby mamy czasy kryzysowe i jest ciężej, a już zwłaszcza mając porównanie między Warszawą, w której mieszkałam lat 10 a Krakowem...). Ostatecznie w ciągu miesiąca wysyłam może z 10-15 ofert.

Tym razem zamiast skupiać się na ilości, skupiam się na wyobrażeniu pracy, którą chcę wykonywać.
Widzę siebie i czuję bardzo wyraźnie - pracującą nad konkretnymi wątkami, w ruchu, dynamiczną, wyjeżdżającą za granicę, świetnie komunikującą się z klientami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Zadowoloną, czującą, że jestem we właściwym miejscu otoczona pomocnym ludźmi, którzy mnie doceniają i wśród których błyszczę, w pełni wykorzystując moje umiejętności, kwalifikacje, urok osobisty i doświadczenie.
Wierzę, że taka praca idealnie dobrana do moich umiejętności, kwalifikacji, doświadczenia istnieje i już w niej pracuję, tyle tylko że na innym planie.

Bo wszystko co nam się przydarza dzieje się najpierw w innych płaszczyznach, na końcu zaś dopiero na planie fizycznym, tym co go doświadczamy na co-dzień.

I afirmuję się, że taka praca do mnie przychodzi.
Bezwysiłkowo.
Bezgraniczna mądrość zsyła do mnie taką pracę w najwłaściwszym momencie. I wyrażam z tego powodu moją wdzięczność.
I tak to zostawiam, nie podejmuję żadnych zbędnych ruchów.
Ograniczam energię do minimum (przez nie przetrząsanie portali codzienne i nie wysyłanie CV, a jedynie 3-4 tygodniowo i to tylko na oferty, które rzeczywiste są super dopasowane do mnie).
Energią mą wydatkuję w dużo przyjemniejszy sposób.
Dużo się opalam, robię sobie kawę i śniadanka z kaszy jaglanej wg 5 przemian, medytuję, wizualizuję, dużo czytam - Mulforda, Ewę Foley, Zarządzanie projektami.
Czuję się doskonale.

I dzieje się coś niezwykłego - osiągam wymarzony spokój umysłu.
Po prostu.
Genialne.

Dodatkowo pod względem finansowym zachowuję się "jakbym" pracowała, tzn. teoretycznie osoby bez pracy powinny oszczędzać. A ja nie oszczędzam. Wręcz przeciwnie - nareszcie mam czas na fryzjera, kosmetyczkę, manicurzystkę, dentystę, na łażenie po sklepach i kompletowanie ciuchów do pracy ( i widzę się jak w nich spotykam się z klientami i jak dobrze wyglądam :).

No i nagle posuwa się kwestia pracy od headhunterki.
Przechodzę kolejne etapy płynne, świadoma, że jeśli to jest ta właściwa praca, to po prostu ją dostaję. Jeśli nie, to dostaję inną, tę właściwą.
I zawierzam Bogu/Opatrzności/Nieskończonej Mądrości Wszechświata/zwał jak zwał --> w każdym razie skondensowanej energii.
Ot co.
Bez stresu, bez presji, bez ciśnienia.

I dzieje się tak jak ma być.
Dostaję tę pracę, a całość przebiega całkowicie bezstresowo.
Po raz pierwszy w życiu na rozmowie z zarządem tak dużo się śmiejemy, że potem trzeba zrobić masaż policzków, bo od śmiechu bolą :)
Ale też jestem w 100% sobą - prawdziwa, naturalna.
Wierzę, że praca ma być dopasowana do mnie takiej jaką jestem. I chcę się w niej dobrze czuć, realizować i spełniać. Jakakolwiek maska i nieprawdziwość odbije się prędzej i później.
A bycie sobą powoduje rozluźnienie i swobodę. I to się czuje.
Po co grać i udawać kogoś lepszego, kim się nie jest?

Dodatkowo na spotkaniu jest ze mną przedstawicielka z firmy doradztwa personalnego. To niesamowite, ale traktuję ją jak mojego Anioła Stróża. Autentycznie czuję niemal boską protekcję.

Międzyczasie czytam o Aniołach u Foleyowej.
Którejś nocy rysuję na czarnym brystolu jedną z babeczek, której twarz mnie urzekła.
I potem tak na nią patrzę i patrzę....
i już znam oblicze swojego Anioła a właściwie Anielicy :)
Jest taka dostojna, wrażliwa i ciepła.
Zaczynam fizycznie czuć obecność mojego Anioła Stróża.
A wygląda właśnie tak jak widać na załączonym obrazku :)






Potęga podświadomości jest niezwykłym darem, narzędziem, które właściwie wykorzystane może dać dokładnie to, czego pragniemy.
Ja zaczęłam od wnętrza - od uspokojenia emocji, umysłu, znalezieniu siebie na planie zawodowym i zbliżaniu się do tego co rzeczywiście chcę robić.

W dalszej kolejności skupię się na drugiej połówce i własnym domu.
I najlepsze jest, że wiem, jak to będzie wyglądać, wiem że to już jest i na mnie czeka tylko na innym planie.
Na planie fizycznym spotkamy się niebawem :)
Pełna ufności i wiary we wszystko co najlepsze i najpiękniejsze :)